Rattle that lock: nowa płyta lidera Pink Floyd Davida Gilmoura – recenzja nieobiektywna

ru-1-r-640,0-n-21575143T8u

Nowa płyta Davida Gilmoura wydana dziś, niecały rok po ostatniej płycie Pink Floyd to płyta, która jest po prostu rozwinięciem i kontynuacją wcześniej wypracowanego stylu. Dla fanów to pozycja obowiązkowa. Dla mnie już po pierwszych przesłuchaniach, wniosek jest jeden – długo będę jej słuchał i idealnie wpasuje się się w klimat jesiennych, chłodnych wieczorów. 

5 a.m.

Pierwszy instrumentalny utwór 5 a.m. zaczyna się typowo dla Pink Floyd, monumentalnym brzmieniem klawiszów i nastrojową, delikatną frazą ciepło brzmiącej gitary z aranżacją orkiestrową Zbigniewa Preisnera, który towarzyszy nam przez cały album. Jedyną wadą, jak dla mnie tego utworu jest, to że kończy się już po 3 minutach. Na szczęście motyw gitary powraca na koniec płyty, kiedy wybrzmiewa jeszcze dobitniej.

Rattle that lock

Rattle that lock to kawałek z licznymi zmianami i dynamicznymi zagrywkami gitarowymi, przywodzącymi na myśl najlepsze momenty z takich utworów jak te z The Wall. David jest w doskonałej formie i z każdą sekundą się rozkręca, To idealny utwór na koncerty i pewnie ma największe szanse na obecność na listach przebojów.

Faces of stone

Trzeci w kolejności to Faces of stone, którego początek przypomina utwory z… The Endless river. Czuć że Gilomur nadal żegna Ricka Wrighta. Utwór orkiestracją ponownie przywołuje The Wall, a gitarowe solówki w towarzystwie akustycznej gitary brzmią rewelacyjnie i nabierają wartości z każdym przesłuchaniem.

A boat lies waiting

Tu ponownie powraca duchem obecny Rick Wright i klimat The Endless river, a krzątanina w tle przypomina, że 45 lat temu powstała płyta Atom heart mother, jednak kiedy wchodzi wokal Davida przenosimy się już w czasy On an island, poprzedniej solowej płyty Davida. Utwór opiera się na wielogłosowej, poruszającej, niespiesznej linii wokalu.

Dancing in the right in front of me

Piękny utwór z bogatą aranżacją i interesującą linią wokalu z licznymi chórkami i zagrywkami gitarowymi. Kompozycja bliska solowym dokonaniom Gilmoura z przełomu lat 70′ i 80′, ale również z On an island. Orkiestrowe brzmienia dodają utworowi dramaturgi, a jazzująca końcówka, przechodzi w typową dla Gilmoura, budującą napięcie partię solową.

In any tonuge

To kolejny ukłon w stronę The wall, a w szczególności Comfortably numb iHey you. Przestrzenne brzmienia gitary i orkiestry, bogactwo chórków, narastający klimat muzyczny prowadzi nas do pięknego, rozbudowanego sola, które zaczyna się wtedy kiedy utwór, wydaje się że ma się wlasnie kończyć. Lubię takie niespodzianki.

Beauty

To instrumentalny pejzaż w trakcie którego gitara prowadzi dialog z pianinem, jakby przygrywał nam dalej Rick na klawiszach. Utwór bliski dokonaniom The Division bell. a w szczególności Keep talking. Muzycznie rozwija się dostojnie jak najlepsze utwory Pink Floyd i niespodziewanie dla mnie, zostaje wyciszony – jednak czego nie wybacza się swojemu mistrzowi…

The girl in the yellow dress

I w tym momencie dzieje się coś najbardziej niespodziewanego na płycie. Gilmourowa niespiesznie płynąca łódź prowadzi nas do zadymionej, jazzowej knajpki. David zmienia się w Gordona Haskela, czy nawet Stinga. Kołysze nas bas, wtóruje mu pianino, a tło dopełnia ciepłe brzmienie saksofonu i lekko zachrypnięty głos Davida.

Today

Po jazzującej wycieczce wracamy do rockowych lat 80’ przywołujących dokonania Davida z płyty About a face. Dynamiczny utwór z pulsującym basem i rozwijającymi się motywami klawiszy i orkiestracją, doskonałą gitarą prowadzącą dialog to z wokalem, to z klawiszami. To jest zapewne kolejny świetny punkt odbywającej się aktualnie trasy koncertowej.

And then…

To zamykający całość instrumentalny, gitarowy utwór jest kontynuacją 5 a.m z początku albumu. Pięknie rozwijająca się z rytmem typowej dla Pink Floyd, oszczędnej perkusji i kolejnej ujmującej wyczuciem orkiestracji Preisnera. Ostatnie dźwięki albumu to kwintesencja brzmień gitary Gilmour’a i muzycznej wrażliwości gitarzysty, który za pomocą prostych środków od 50 lat czaruje swoim kunsztem muzycznych wrażliwców. Dźwięki akustycznej kody pozostawiają nadzieję, że David powróci do nas,  z równie dobrym albumem, tymczasem odliczam już dni do koncertu 25 czerwca, który odbędzie się we Wrocławiu w 2016 roku.

Warto było czekać. Dzięki David!

Newsletter

Bądź na bieżąco, zapisz się do bezpłatnego newslettera

Ta strona używa plików cookies. Dowiedz się więcej